
Poluzowanie obostrzeń, możliwość zanocowania w hotelu i wyjścia do restauracji Polacy powitali z wielkim entuzjazmem.
Wreszcie można wybrać się na odpoczynek w góry czy też nad Bałtyk.
Lecz wielu turystów udających się nad polskie morze czeka nie mały szok, gdy wybiorą sie do restauracji czy też smażalni. Wszystko wydaje się być OK, ale chyba tylko do momentu, gdy poproszą o rachunek.
Wielu z nich zastanawia się z pewnością, czy nie nastąpiła pomyłka, kiedy spojrzą na paragon.
Ceny w niektórych miejscach naprawdę zwalają z nóg. Nad Bałtykiem nigdy nie było tanio, ale w niektórych przypadkach to już chyba przesada.
Oto przykładowe relacje internautów:
Klient w Kołobrzegu za dorsza, frytki i zestaw surówek zapłacił 76 zł (w tym 61 zł za samą porcję ryby, której kilogram kosztował 140 zł)
Trzyosobowa rodzina za posiłek zapłaciła 175 zł. Co zamówili? – Zupę rybną za 19 zł, filet z halibuta za 49 zł, filet z dorsza za 39 zł, zestaw surówek za 10 zł, herbatę za 7 zł oraz małą wodę mineralną i sok – po 6 zł za każdy napój.
A jak tłumaczą się restauratorzy:
Ludzie, którzy narzekają na wysokie ceny, nie mają pojęcia o tym, jak działają restauracje – mówi właściciel jednej ze smażalni ryb, który chce pozostać anonimowy. – Ja muszę nie tylko kupić produkty, ale również opłacić lokal, ZUS, dać pracownikom pensje i jeszcze utrzymać swoją rodzinę. Nie możemy serwować posiłków za zwrot kosztów.
Jak ktoś chce zjeść tanio, może sam ugotować w domu. Do restauracji idzie się, żeby zjeść dobrze, w miłej atmosferze. To również forma rozrywki, a nie tylko zaspokojenia głodu. I trzeba za to odpowiednio więcej zapłacić – dodaje.
Źródło: Onet.pl